Blog Innej Mamy i Innego Syna. O fajnych miejscach i wydarzeniach. O tym jak oswoić świat, gdy jest się trochę innym...

czwartek, 24 grudnia 2015

"Inni razem" ślą życzenia...



Betlejemska noc: idzie Wielka Moc! Życzeń ślemy Wam bez liku, niekoniecznie w załączniku! 

BOŻE NARODZENIE 2015                                                 




OBY WYSTARCZYŁO NAM:
CIEKAWOŚCI,
                 WYTRWAŁOŚCI

I ODWAGI.

niedziela, 13 grudnia 2015

Anioł przyleciał...

Idą święta. Idą?  Nie wiem jak wasze, ale nasze nie idą... one biegną, nadciągają, rozwijają prędkość ponaddźwiękową... Robota przedświąteczna stoi, a raczej leży. Matka co rano sprawdza, czy przypadkiem jakieś dodatkowe kończyny górne nie urosły? Nie... No to może choć dodatkowa para odnóży? Nic...Totalny rozjazd organizacji czegokolwiek...   I jak tu żyć?
Kiedy już pomysł zapadnięcia w sen zimowy i obudzenia się, kiedy ptaszęta z ciepłych krajów powrócą, zdawał się jedynym sposobem  na przetrwanie, Inny Syn zakomunikował, że... anioła trzeba zrobić... na konkurs szkolny, zaraz, teraz. Inna Matka tylko ręką machnęła " a, zapomnij". Tym bardziej, że pora była już późna, zupełnie nieanielska, do tego środek weekendu. Syn wyglądał na zdruzgotanego, ale mamuśka była nieugięta. Perspektywa tworzenia jakiegoś skrzydlatego gościa, napełniała prawdziwą rozpaczą. Tylko tego brakowało! Następnego dnia, Inna Mama jakoś jednak inaczej na sprawę spojrzała. Może ten anioł ważniejszy niż ten milion spraw do ogarnięcia?
Dawaj Synu, robimy!  Od razu jakoś bardziej świątecznie się zrobiło...  
        Wojtek anioła tworzył z wielkim zaangażowaniem.










I wcale nie chodziło, o nagrodę, której  nasz mocno niedoskonały skrzydlaty przyjaciel raczej nie dostanie. Inny Syn chciał ZROBIĆ ANIOŁA. I tyle.
A Anioł przypomniał, że nadchodzą radosne Święta, mimo,że matka wszystkich ważnych(?) spraw z pewnością nie ogarnie.

wtorek, 1 grudnia 2015

Kulturalna wycieczka

 Byłem w  Łazienkach  z tatą. Zwiedzaliśmy Pałac na Wyspie. Widziałem stare portrety,różne rzeźby i ładne przedmioty.  Była miła obsługa  i było bardzo fajnie i miło. Sam zrobiłem dużo zdjęć.


 








niedziela, 22 listopada 2015

Czy pizza musi być okrągła ?

Jak większość narodu lubimy pizzę. Oczywiście lubimy też chodzić do pizzerii , zwłaszcza do takiej , w której można zobaczyć jak włoski specjał lata w powietrzu zanim wyląduje na talerzu. Jakoś tak dziwnie się składa,że pizzę produkują głównie panowie. Przynajmniej w znanych nam pizzeriach nie stwierdziliśmy płci pięknej żonglującej ciastem. No cóż, Inna Mama nie będzie wyjątkiem potwierdzającym regułę. Chyba,że postanowię znaleźć argument za przyspieszeniem remontu naszej ulubionej kuchni... Póki co za robienie pizzy zabrał się Wojtek. Kręcić ciastem w powietrzu nie próbował, bo pizza miała niestandardowy wygląd- była prostokątna . Ufff... Nie wiem czy wypiek synowski można w związku z tym nazwać jeszcze pizzą ( niejeden Włoch pewnie  ), ale w smaku był naprawdę wyśmienity. A i w produkcji nieskomplikowany. Kto odważny niech próbuje!

  Potrzebujemy na ciasto:

  • 25 g świeżych drożdży
  • 1,5 szklanki ciepłej wody
  • 3,5 szklanki mąki pszennej
  • 1 łyżka oliwy z oliwek
  • 1,5 łyżeczki soli
Robimy rozczyn- drożdże mieszamy z 2 łyżkami mąki i 0,25 szklanki letniej wody. Czekamy, aż zaczną rosnąć. Teraz koniecznie wpadamy w należyty zachwyt. Kto nie umie, musi udać się koniecznie na korepetycje z entuzjazmu do Innego Syna. No, bo jak one rosną! Jak żywe!


Był entuzjazm? To przesiewamy mąkę,


robimy zagłębienie ( w mące rzecz jasna ...) , do którego wlewamy drożdże, oliwę, dodajemy sól i resztę wody. Ciasto dobrze wyrabiamy ręką.


Nawet nie wiedziałam,że taka czynność może sprawić radość. Synu, jesteś wielki!
 Ciasto przykrywamy ściereczką i pozostawiamy do wyrośnięcia. Trwa to około 1 godziny. W tym czasie przygotowujemy wszystko, co chcemy aby na naszej nietypowej pizzy się znalazło. Oczywiście , podstawa to sos pomidorowy. My użyliśmy przetarte pomidory doprawione czosnkiem, solą, pieprzem, majerankiem i oregano. Wojtek nie jest miłośnikiem sosu pomidorowego, więc część pizzy była nim tylko leciutko muśnięta . Na pizzy znalazły się też pieczarki ( uprzednio usmażone z cebulką), szynka i duuużo tartej mozzarelli. Syn lubi każdą pizzę, pod warunkiem,że jest to  capriciosa ...
   Ciasto wylądowało w prostokątnej blaszce,


          obłożone ulubionymi składnikami.


 Pieczemy około 20 minut. I oczywiście ser nakładamy kilka minut przed końcem pieczenia.

 


                         Życzymy smacznego!
                                                                     I pamiętajcie, drożdże rosną pięknie!

środa, 11 listopada 2015

Lubię być Polakiem

Mamy Niepodległą! Inni postanowili jak rok temu odwiedzić Sulejówek i "Milusin".


Wojtek ( i nie tylko ...) podziwiał V Paradę Motocykli Rock Niepodległości, która wyruszyła spod dworku Marszałka w kierunku Warszawy.  Niezmiennie radosna  atmosfera towarzyszy temu wydarzeniu!








Mimo deszczu udało się rozwinąć 1200- metrową flagę biało-czerwoną. Kolejny świetny, radosny pomysł dla dużych i małych. Rekordowa długość była oczywiście ważna, ale jeszcze ważniejsza była możliwość pobycia razem. Po prostu.
Ponieważ  pogoda nie zmobilizowała nas do wcześniejszego wyjścia z domu nie udało nam się skosztować ślicznych ciasteczek "Niepodległosciówek" rozdawanych przez dziennikarzy radia RMF FM. Mamy nadzieję, że to początek nowej pogodnej tradycji i za  rok zdołamy się poczęstować.
 A Wojtek podziwiając wszystkie niepodległościowe atrakcje stwierdził " lubię być Polakiem".
 Tyle.

czwartek, 5 listopada 2015

Filmoteka Wojtka- "Hotel Transylwania 2 "

Byłem w kinie na filmie "Hotel Transylwania 2". Byłem z siostrą i jej chłopakiem. Film o wampirkach był wesoły i ciekawy.W kinie była bardzo fajna  obsługa. Zapraszam na film!

źródło: Internet

czwartek, 22 października 2015

Inne zakupy

Jak już nie raz pisaliśmy, Wojtek jest prawdziwym miłośnikiem zakupów. Niestety nie mogę tego powiedzieć o sobie. Nie żebym cierpiała na jakąś zaawansowaną sklepową alergię, ale miłości tutaj nie ma. Cóż, ludzie różni są...
Oczywiście, aby syn z zakupów czerpał radość, muszą być spełnione pewne  warunki.
 Nie napawa entuzjazmem wyprawa do supermarketu, który akurat był po drodze, kiedy nie trzeba robić "zakupów stulecia", a do koszyka ląduje pięć rzeczy na krzyż. Po pięć rzeczy chodzi się do osiedlowego sklepiku, gdzie wszyscy Młodego znają,  a brakującą złotówkę pozwolą przynieść następnym razem. Co innego, kiedy zakupy są bardziej okazałe. Jeżeli jeszcze mamuśka "nie przeszkadza", czyli powie Młodemu co należałoby kupić i grzecznie stoi pilnując koszyka. O tak, wtedy człowiek możne wykazać się  znajomością topografii sklepowego molocha, z półki zdejmie co trzeba i do koszyka wrzuci z satysfakcją. Młody wie, że pytać to nie wstyd, a obsługa biegającą          ( bywa,że i jeżdżąca) między regałami z uroczym napisem na piersi " w czym mogę pomóc", pomóc nie tylko możne,ale musi.
A matka, co przy tym koszyku stoi, może być coraz mniej czujna, ba , może oko zawiesić na czymś ciekawszym niż serek i pietruszka.
Jako,że szczęśliwi nie liczą nie tylko czasu, Wojtek nieźle musi nagimnastykować się przy kasie. Tutaj pomaga przyjaźń z kalkulatorem i z...ludźmi. A tych fajnych jest zdecydowanie więcej.
      Prawdziwy raj dla Młodego to jednak sklepy z odzieżą.To tygrysy lubią najbardziej!


Wojtek coraz lepiej orientuje się w rozmiarówce.


No i zdecydowanie wie CO CHCE KUPIĆ. Oczywiście przymierzyć trzeba całą górę ciuchów, aby wybrać ten jeden, za to kiedy już TEN zostanie odnaleziony, nie ma zmiłuj się.


Na szczęście rzadko synowskie wybory przyprawiają matkę o zlewne poty i kołatanie serca. Czasami tylko policzę do dziesięciu ...
Coraz częściej zdarzają się Innemu Synowi  zupełnie samodzielne wyprawy do sklepu i to bynajmniej nie tylko osiedlowego. No bo kiedy trzeba kupić prezent dla siostry, albo ulubionej koleżanki, rodzicielskie towarzystwo okazuje się zbędne. Cóż, mamuśce pozostaje melisa i spoglądanie na ekran komórki.
Podczas zakupów Wojtek najczęściej spotyka się z sympatią i zrozumieniem. A,że zdarza się ktoś kto Innego w życiu nie widział? czas się poznać! Wszak jesteśmy.

piątek, 16 października 2015

Wojtek w jaskini hazardu

Najpierw  przyszedł  po mnie do szkoły tata. Poszliśmy na męską wyprawę. Byliśmy pograć w bilard.





Potem kupiłem colę i wróciłem z tatą do domu . Było super.


poniedziałek, 5 października 2015

Dorastamy...

No i zaczęło się. Wokół Innego  Syna coraz więcej dorosłego koleżeństwa. "Osiemnastki" sypią się jak z rękawa. Matka nerwy zamyka w szafie, udaje, że dorastanie Innego Syna to bułka z masłem.   A, że na tej kanapce czasem za dużo przypraw i dość niestandardowo dobrane...
 Jako,że Syn Inny to i dorasta Inaczej. Pomieszanie  beztroski i ciekawości świata pięciolatka              z refleksją nad życiem czterdziestolatka i hormonami nastolatka. Matka wsiada na miotłę i odlatuuujeee. Nie jest łatwo. Nie będzie łatwo. Czy mi się to jednak podoba, czy nie w naszym domu coraz częściej mieszka Facet. Może myśli trochę wolniej, świat widzi w prostszym wydaniu, emocje wyprzedzają dedukcje, Młody staje się Starszy.
Sobotnia impreza urodzinowa była bardzo udana. . Młodzież bawiła się przednio, przynajmniej tak twierdzi Inny Syn. Rodzice-kierowcy siedzieli sobie w bezpiecznie oddalonym pomieszczeniu i nie byli zbyt entuzjastycznie witani kiedy  usiłowali  choć pstryknąć jakąś fotkę. Nad całością panował profesjonalny DJ. I tak powinno być...


A kto by chciał przeczytać mądry tekst o dorastaniu niepełnosprawnej młodzieży, koniecznie musi zajrzeć TU . Polecam!



niedziela, 27 września 2015

Bomba w górę!

Tam nas jeszcze nie było. To znaczy mnie nadal nie było...Za to Inny Syn w towarzystwie siostry wybrał się na Tor Służewiec, aby podziwiać Wielką Warszawską.



To jedna z najstarszych polskich gonitw dla koni pełnej krwi angielskiej, rozgrywana na dystansie 2600 m.


Klimat Warszawy z połowy ubiegłego wieku, piękne konie, emocje kibica,




możliwość podziwiania sportowych samochodów,



posiłek pod chmurką...


                      Czego chcieć więcej w niedzielne popołudnie?


niedziela, 20 września 2015

Zapach drożdżówki

 Mało co tak poprawia nastrój po całym tygodniu mocowania się z Bardzo Ważnymi Szkolnymi Zadaniami , jak piękny zapach drożdżowego ciasta, że o smaku nie wspomnę. Przepis pochodzi z czasów kiedy po łąkach i polach w radosnych podskokach biegały mamuty ( trochę popłynęłam?), a wśród nich pląsała pisząca te słowa Inna Mama ( o parę kilo i lat młodsza). Przepis prosty jak owe zamierzchłe czasy. I ciasto, które wg niego powstaje to raczej placek drożdżowy niż puszysta, klasyczna drożdżówka. Zanim napiszę czego do wyprodukowania tego nieskomplikowanego poprawiacza nastroju potrzebujemy, powiem, co z pewnością potrzebne nie jest.
 
            NIE będą potrzebne:

  • Doświadczenie w wyrabianiu drożdżowego ciasta 
  • Doświadczenie w pieczeniu jakiegokolwiek ciasta
  • Bardzo poważne podejście " bo to taki szlachetny wypiek"
  • Duuuża ilość czasu
Jak wiadomo Wojtek wszystkie prace w kuchni uwielbia. Nawet czasami zmywanie ( dobrze,że nie zawsze, bo bym się martwiła...).Perspektywa upieczenia placka drożdżowego wprawiała go w entuzjazm przez parę kolejnych dni. 
     Zabieramy się do dzieła!

         Potrzebne nam będą 
  • 3 szklanki mąki ( jeżeli ciasto wyjdzie za rzadkie trzeba trochę dosypać)
  • 5 dkg drożdży 
  • 3/4 kostki masła ( nie margaryny!)
  • 1 szklanka cukru ( my dodajemy więcej... tak ok.2...)
  • 1 szklanka mleka
  • szczypta soli, cukier waniliowy i rodzynki ( my jacyś dziwni jesteśmy, bo nie lubimy)
Drożdże mieszamy z cukrem, do rozpuszczenia.




Nie czekamy, aż zaczną rosnąć,tylko od razu dodajemy jajka,




rozpuszczone, przestudzone masło,




szczyptę soli , cukier waniliowy, rodzynki ( jeśli jesteśmy w większości). Dodajemy mąkę, dokładnie mieszamy.


Ciasto powinno być dość gęste. 
Wszystko zajęło nam ok. 12 minut. Teraz odstawiamy do wyrośnięcia. Tu szału się nie spodziewajmy. Abyśmy nie czekali dłużej niż jeden odcinek dowolnej telenoweli( pod koniec tygodnia często nie jesteśmy w stanie przetrawić nic ambitniejszego), nagrzewamy piekarnik ( jakieś 180 st.C), a na kuchence stawiamy blachę z plackiem. Ciacho rośnie, a my spokojnie przysypiamy przed telewizorem. Nie musimy z niepokojem biegać do kuchni i spoglądać, czy aby placek nie zszedł na podłogę. Spokojnie, nie zejdzie! Teraz czas na kruszonkę. Tu mam pewien problem. Nasza kruszonka powstaje tak,że ja mówię Młodemu" na oko" ile ma wsypać mąki , cukru i ile dodać masła, Wojtek to wszystko swoimi długimi palcami wyrabia, i już. Skoro my robimy"na czuja" Wam też się uda! Kruszonkę wstawiamy na parę minut do lodówki. Teraz ulubiona czynność Wojtka- posypywanie placka.



 I do piekarnika! Ciasto jeszcze trochę urośnie. I wreszcie poczujemy ten zapach!



Piecze się krótko- zaledwie 20 minut. Smacznego!!!