Blog Innej Mamy i Innego Syna. O fajnych miejscach i wydarzeniach. O tym jak oswoić świat, gdy jest się trochę innym...

czwartek, 29 czerwca 2017

Letnie matki refleksje...

Mamy wakacje! Tzn. Wojtek ma. Ja póki co w pracy, ale, że pracę lubię, to spokojnie czekam na sierpniowy urlop. Rok szkolny zakończony. Wszyscy przeżyli, szkoła stoi w tym samym miejscu, co pierwszego września, co przy antysystemowym  charakterze syna mego nie musiałoby być oczywiste. Dziesięć szkolnych miesięcy możemy zaliczyć do udanych, choć przy końcu roku Młody ciągnął na "oparach benzyny" i nie zawsze w porę wciskał hamulec.
 A matkę naszły refleksje wczesnoletnie. Syn coraz bardziej samodzielnym bytem się staje. Rodzina już nie musi stawać na głowie, jak się zorganizować, kiedy wszyscy w pracy, a Młody akurat ma wakacje. Młody zostaje w domu. I tyle. Ot, taka całkiem jeszcze niedawno nieoczywista oczywistość. I tylko zawiadamia,że własnie postanowił pojechać na ulubionego hamburgera. Wie,że mieszkanie trzeba zamknąć, legitymacje i telefon zabrać koniecznie i gotówka też raczej się przyda. Ma wątpliwości- pyta. A potem odważnie rusza po swoje. A był czas kiedy pozostawienie Innego Syna na pół godziny bez opieki przyprawiało matkę o palpitację i zlewne poty. Jeszcze chwilę temu mamuśka łzę nie jedną uroniła, że syneczka do szkoły już nie wiezie, tylko dowóz co rano pod domem się melduje. A dziecinka wstać musi świtem bladym, no i wraca zdecydowanie, jak dla matki, zbyt późno. Teraz Wojciech dowozem jeździć nie chce, bo woli sam, autobusem do szkoły się udać. Tak zwyczajnie, jak wszyscy.  Matka już rzadziej wzrok błędny w komórkę wlepia, bo wie, że syn da radę.  Nawet jeśli nie zamelduje się natychmiast po dotarciu do celu, to raczej z powodu życia towarzyskiego niż wszystkich nieszczęść jakie mogą człowieka spotkać. A, że mogą to wiemy. Tylko mnie też mogą. Zwłaszcza,że sporą część dnia spędzam w blaszanej puszce na kółkach... Ryzyko jest zawsze, ale żyć trzeba. I to na swoich warunkach. Wojciech do podjęcia tego ryzyka też ma prawo.
 Z głodu chłopina również nie umrze. Kolacji matka nie szykowała już całe wieki, bo Młody woli sam. Kanapki do szkoły, śniadanie, a nawet prosty obiad w stylu spaghetti - proszę bardzo. A tu kiedyś z przerażeniem patrzyłam jak dziecko me herbatę robiło. Bo to wrzątek, szklanki i inne nieszczęścia...
                 Dojrzewamy...oboje.


wtorek, 20 czerwca 2017

niedziela, 4 czerwca 2017

Inni wieczorową porą

Niby to jeszcze wiosna, a już lato. Narzekać tym razem  na aurę nie będę, bo okazałoby się,ze tak źle i tak nie dobrze. A przecież nie jestem jakąś marudą... Skoro lato przyszło postanowiliśmy rozpocząć sezon wieczornostarówkowych spacerów. To jest właśnie to co " tygrysy lubią najbardziej". Spacery tradycyjnie należą do mamy z synem. Młody coraz bardziej pochyla się nad matka, która jakimś maleństwem nie jest. Czy syn rośnie, czy matka maleje? A może jedno i drugie... Tak czy siak, jestem eskortowana przez mojego dryblasa, który sam wyznacza marszrutę, a Starówkę zna prawie tak dobrze jak Muzeum Powstania Warszawskiego. Matka w wieczornym tłumie wiec nie zaginie. Dzień już niewiele krótszy od najdłuższego, więc spacer mimo,że dobrze wieczorny, rozpoczynaliśmy w pięknym oświetleniu zachodzącego słońca. Na początek...grillowany oszczypek . Matka  zachwycona. Nawet mizerne podróbki owczego specjału powodują , że góralska krew płynie żwawiej. Syn zachwycony...programowo. Dał chłopak radę!


Zdecydowanie bardziej niż słony serek, odpowiadało Młodemu podziwianie plenerowej wystawy warszawskich plakatów.



Zaglądając to tu, to tam znaleźliśmy się na wiślanej skarpie, a stąd już tylko parę kroków do Parku Fontann.


W tym roku można podziwiać multimedialną opowieść o bazyliszku. Kto nie był, ten niech koniecznie zaplanuje obejrzenie multimedialnego widowiska. Warto!




Po drodze Wojciecha bardzo zainteresowało oswietlenie kamienic na Starym Mieście.



Niestety nie udało nam się trafić na ulubiony Fire Show. Nic straconego, wszak dopiero rozpoczęliśmy sezon.