Blog Innej Mamy i Innego Syna. O fajnych miejscach i wydarzeniach. O tym jak oswoić świat, gdy jest się trochę innym...

środa, 30 listopada 2016

Jak zostać czytelnikiem

Byłem w bibliotece. Pokazałem pani dowód osobisty. Wypożyczyłem książkę "Delikatne uderzenie pioruna". Było bardzo fajnie. Teraz mam swoją kartę do biblioteki,


       mogę sam chodzić i wybierać książki.

       

niedziela, 13 listopada 2016

Przybyli ułani, przybyliśmy i my...

  98 rocznica odzyskania niepodległości stała się dla Innych wyborną okazją, aby po raz kolejny odwiedzić Sulejówek. Syn patriotą jest. Bezdyskusyjnie. Mimo więc trudnej aury i marudnej matki, zdecydował się odwiedzić Marszałka. Ze względu na prace budowlane w Milusinie, impreza odbyła się na stadionie przy Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych. Sam dworek, mimo remontu, także był wyjątkowo udostępniony dla zwiedzających. Z niecierpliwością czekamy na powstanie nowoczesnego kompleksu muzealno-edukacyjnego, który pierwszych gości powita w stulecie odzyskania niepodległości. Jeszcze tylko dwa lata...
Pogoda tym razem dobrała się nie tylko  do matczynej, ale i wojtkowej skóry. Nosy czerwone, zęby szczekające nie ułatwiały udziału w niepodległościowym pikniku. Oczywiście łatwo się nie poddaliśmy, wszak twardziele jesteśmy. No, może Inna Matka bez Innego Syna nie wykazałaby aż takiego hartu ducha i ciała...




Jak co roku Młody z fascynacją śledził paradną musztrę kawaleryjską,


z prawdziwą radością poklepał ułańskiego wierzchowca,

z zaangażowaniem śpiewał pieśni patriotyczne wraz z Reprezentacyjnym Zespołem Artystycznym Wojska Polskiego.



Młodemu wyraźnie mało było śpiewania podczas pikniku, gdyż po powrocie do domu urządził sobie własne, patriotyczne karaoke.  A matkę stać już było tylko na rozgrzewanie się ciepłą herbatką            i czekanie, aż zęby przestaną szczękać niczym żołnierski oręż.
 Szkoda tylko,że w tym roku zabrakło parady motocyklowej " Rock Niepodległości". Myślę,że nie tylko my byliśmy zawiedzeni.Cóż, została nadzieja,że dobra tradycja powróci...

środa, 2 listopada 2016

Stało się jasno

Ciemno, buro i ponuro. Deszcz nadrabia zaległości z suchego lata. A najgorszy ten "nowy wspaniały czas". Zimowy. Jakby samego ponuractwa było mało, to dzień jeszcze skrócili. Kto? No wiadomo- ONI, barbarzyńcy Że poranki jaśniejsze? Eeeee, a kto normalny o godzinie, której nie ma, zwracałby na to uwagę. W takim oto radosnym i wcale nie zaczepnym nastroju funkcjonuje sobie Inna Mamuśka. Na szczęście jest Syn. Temu poziom aktywności nie maleje w związku z mało sprzyjającą  aurą. Zresztą dla Młodego nie ma niesprzyjającej aury. Się żyje. Po prostu. Może tylko deszcz bębniący po szybach, kiedy człowiek kładzie się spać, nie wzbudza wojtkowego entuzjazmu. I jeszcze matka rozmemłana, snująca się jak jesienna chmura po domu, uzbrojona w szczotki, ścierki oraz inne akcesoria mające doprowadzić otoczenie do stanu używalnosci, nie jest szczytem synowskich marzeń. Cóż więc zostało? Mamuśka podjęła męską decyzję, z bólem odczepiła się od ulubionych sprzętów i z Młodym udała się do Wilanowa. Tym razem nie zwiedzaliśmy wnętrza pałacu, choćby dlatego, żeby matka po powrocie nie próbowała doprowadzić mieszkania do muzealnych standardów. Trochę miłosierdzia dla rodziny czasem trzeba mieć... Postanowiliśmy odwiedzić królewskie ogrody. Tym bardziej,że do zwiedzania zaprasza wystawa plenerowa"Królewski Ogród Światła". Przynajmniej do czegoś może przydać się wcześniej zapadający zmrok. Może zacznę widzieć jakieś pozytywy jesiennej sytuacji? Wojtek uwielbia wszystko co się świeci- wystarczy wspomnieć nasze letnie spacery po nocnej Starówce. Nie dziwne więc,że instalacje w Wilanowie wzbudziły u Młodego prawdziwy entuzjazm. Świetlna kareta do której można było wsiąść,



gigantyczne rośliny,




owady


czy oświetlenie fontanny na pałacowym dziedzińcu zrobiły wrażenie.


Młody śmigał wśród tysięcy kolorowych lampek z taką radością, że nawet matka, nieco sceptycznie nastawiona do całej ekspozycji ( poproszę wiosnę w ogrodach...), poczuła przypływ ciepłych uczuć do świata, a nawet jesiennej aury. Dobre towarzystwo to podstawa!


A żeby nie było tylko królewsko i podniośle na koniec wycieczki nie mogło zabraknąć coli i hamburgerów. Jak szaleć to szaleć!