Blog Innej Mamy i Innego Syna. O fajnych miejscach i wydarzeniach. O tym jak oswoić świat, gdy jest się trochę innym...

niedziela, 20 września 2015

Zapach drożdżówki

 Mało co tak poprawia nastrój po całym tygodniu mocowania się z Bardzo Ważnymi Szkolnymi Zadaniami , jak piękny zapach drożdżowego ciasta, że o smaku nie wspomnę. Przepis pochodzi z czasów kiedy po łąkach i polach w radosnych podskokach biegały mamuty ( trochę popłynęłam?), a wśród nich pląsała pisząca te słowa Inna Mama ( o parę kilo i lat młodsza). Przepis prosty jak owe zamierzchłe czasy. I ciasto, które wg niego powstaje to raczej placek drożdżowy niż puszysta, klasyczna drożdżówka. Zanim napiszę czego do wyprodukowania tego nieskomplikowanego poprawiacza nastroju potrzebujemy, powiem, co z pewnością potrzebne nie jest.
 
            NIE będą potrzebne:

  • Doświadczenie w wyrabianiu drożdżowego ciasta 
  • Doświadczenie w pieczeniu jakiegokolwiek ciasta
  • Bardzo poważne podejście " bo to taki szlachetny wypiek"
  • Duuuża ilość czasu
Jak wiadomo Wojtek wszystkie prace w kuchni uwielbia. Nawet czasami zmywanie ( dobrze,że nie zawsze, bo bym się martwiła...).Perspektywa upieczenia placka drożdżowego wprawiała go w entuzjazm przez parę kolejnych dni. 
     Zabieramy się do dzieła!

         Potrzebne nam będą 
  • 3 szklanki mąki ( jeżeli ciasto wyjdzie za rzadkie trzeba trochę dosypać)
  • 5 dkg drożdży 
  • 3/4 kostki masła ( nie margaryny!)
  • 1 szklanka cukru ( my dodajemy więcej... tak ok.2...)
  • 1 szklanka mleka
  • szczypta soli, cukier waniliowy i rodzynki ( my jacyś dziwni jesteśmy, bo nie lubimy)
Drożdże mieszamy z cukrem, do rozpuszczenia.




Nie czekamy, aż zaczną rosnąć,tylko od razu dodajemy jajka,




rozpuszczone, przestudzone masło,




szczyptę soli , cukier waniliowy, rodzynki ( jeśli jesteśmy w większości). Dodajemy mąkę, dokładnie mieszamy.


Ciasto powinno być dość gęste. 
Wszystko zajęło nam ok. 12 minut. Teraz odstawiamy do wyrośnięcia. Tu szału się nie spodziewajmy. Abyśmy nie czekali dłużej niż jeden odcinek dowolnej telenoweli( pod koniec tygodnia często nie jesteśmy w stanie przetrawić nic ambitniejszego), nagrzewamy piekarnik ( jakieś 180 st.C), a na kuchence stawiamy blachę z plackiem. Ciacho rośnie, a my spokojnie przysypiamy przed telewizorem. Nie musimy z niepokojem biegać do kuchni i spoglądać, czy aby placek nie zszedł na podłogę. Spokojnie, nie zejdzie! Teraz czas na kruszonkę. Tu mam pewien problem. Nasza kruszonka powstaje tak,że ja mówię Młodemu" na oko" ile ma wsypać mąki , cukru i ile dodać masła, Wojtek to wszystko swoimi długimi palcami wyrabia, i już. Skoro my robimy"na czuja" Wam też się uda! Kruszonkę wstawiamy na parę minut do lodówki. Teraz ulubiona czynność Wojtka- posypywanie placka.



 I do piekarnika! Ciasto jeszcze trochę urośnie. I wreszcie poczujemy ten zapach!



Piecze się krótko- zaledwie 20 minut. Smacznego!!!

10 komentarzy:

  1. Toż to przepis z mojego okresu prehistorycznego:) już kradnę. Dziękuję kochania, a Wojtek jak zwykle wymiata. Widać profesjonalną rękę:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się cieszymy,że udały nam się "wykopaliska" :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej, ojej... musze wyprobowac jesli to taka "latwizna" :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ŁAŁ! Wojtek powinien zostać kucharzem! Ma talent niesamowity do wszystkiego! Musisz być BAAAARDZO dumna z syna! :) Pozdrawiam serdecznie i przybijam Wojtkowi piątkę !:)

    OdpowiedzUsuń
  5. wygląda pysznie to ja po prosze akurat pije kawusie :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Niestety zostało już tylko wspomnienie...

    OdpowiedzUsuń