Blog Innej Mamy i Innego Syna. O fajnych miejscach i wydarzeniach. O tym jak oswoić świat, gdy jest się trochę innym...
wtorek, 18 lipca 2017
Papugarnia
Byłem z mamą w Papugarni. Widziałem latające papugi . Przed wejsciem trzeba było umyć ręce płynem przeciw bakteriom. Papugi można było nakarmić,
można było je brać na ręce, pogłaskać i dotknąć.
Jedna zabrała mi pojemnik z karmą. Było bardzo fajnie.
Etykiety:
ciekawe miejsca,
posty Wojtka,
przyjazne miejsca,
wakacje,
zwierzęta
środa, 12 lipca 2017
Marchewka w dżungli
Lato, słońce, miasto, praca... Dobrze jest, choć o urlopie myślę coraz cieplej. Z synem pozwalamy sobie na różne rozrywki, na które w roku szkolnym nie ma czasu albo sił. To ostatnie tyczy się matki, rzecz jasna.
W ramach nadrabiania zaległości wybraliśmy się ostatnio do ZOO. Co prawda, syn warszawski zwierzyniec odwiedził całkiem niedawno w ramach szkolnej wycieczki, ale wycieczka z matką to zupełnie inna kategoria rozrywki... Moja skromna obecność wiąże się z dodatkowymi atrakcjami typu:
- efektownie marudzę, kiedy okazuje się, że jeden krok syna to moje trzy
- trzeba mnie trzymać oburącz, abym powstrzymała się od skoku na główkę do basenu z fokami
- pocieszam się głośno,że hipopotam też duży, a wszyscy się wzruszają, bo cielsko ma sympatyczne
- trzeba mnie ciągnąć , demonstrując męską siłę, abym odwiedziła pawilon bezkręgowców
- wydaję szereg ciekawych odgłosów, oglądając przez palce niezmiernie interesujące okazy karaczanów...
Jak widać syn wie co robi, zabierając matkę ze sobą. Cóż, role się odwracają. Teraz Młody musi opiekować się starą, o przepraszam, dojrzałą Inną Mamuśką.
Muszę przyznać, że wizyta w ZOO sprawiła mi ogromną przyjemność. Uwielbiam wszystkie futrzaki,
choć nowe akwarium z imitacją amazońskiej rzeki i wód oceanicznych dech zapiera!
A do tego udzielił mi się zachwyt nad światem towarzysza wędrówki po ogrodzie zoologicznym.
I te genialne wątpliwości, czy goryl na pewno lubi marchewkę, którą konsumuje. Wszak w dżungli o nią trudno. Więc je bo musi, czy bo lubi... A jak nie lubi?
Jak tu nie pokochać goryla...
W ramach nadrabiania zaległości wybraliśmy się ostatnio do ZOO. Co prawda, syn warszawski zwierzyniec odwiedził całkiem niedawno w ramach szkolnej wycieczki, ale wycieczka z matką to zupełnie inna kategoria rozrywki... Moja skromna obecność wiąże się z dodatkowymi atrakcjami typu:
- efektownie marudzę, kiedy okazuje się, że jeden krok syna to moje trzy
- trzeba mnie trzymać oburącz, abym powstrzymała się od skoku na główkę do basenu z fokami
- pocieszam się głośno,że hipopotam też duży, a wszyscy się wzruszają, bo cielsko ma sympatyczne
- trzeba mnie ciągnąć , demonstrując męską siłę, abym odwiedziła pawilon bezkręgowców
- wydaję szereg ciekawych odgłosów, oglądając przez palce niezmiernie interesujące okazy karaczanów...
Jak widać syn wie co robi, zabierając matkę ze sobą. Cóż, role się odwracają. Teraz Młody musi opiekować się starą, o przepraszam, dojrzałą Inną Mamuśką.
Muszę przyznać, że wizyta w ZOO sprawiła mi ogromną przyjemność. Uwielbiam wszystkie futrzaki,
choć nowe akwarium z imitacją amazońskiej rzeki i wód oceanicznych dech zapiera!
A do tego udzielił mi się zachwyt nad światem towarzysza wędrówki po ogrodzie zoologicznym.
I te genialne wątpliwości, czy goryl na pewno lubi marchewkę, którą konsumuje. Wszak w dżungli o nią trudno. Więc je bo musi, czy bo lubi... A jak nie lubi?
Jak tu nie pokochać goryla...
Subskrybuj:
Posty (Atom)